Skip to main content

Nicolás Massú - chilijski tenisista, który zdobył dwa złote medale na igrzyskach olimpijskich w Atenach [Źródło: Weszlo]

Nicolás Massú - chilijski tenisista, który zdobył dwa złote medale na igrzyskach olimpijskich w Atenach [Źródło: Weszlo]
Author: Sebastian Warzecha
Published Date: 11 January 2025

Oryginalny tytuł: “Mogę wygrać albo przegrać. Ale nie odpuszczę nigdy”. Nicolás Massú i dwa olimpijskie złota Link do źródła: https://weszlo.com/2025/01/11/nicolas-massu-tenis-sylwetka-biografia/ Nigdy nie był tenisistą wielkim. Bardzo dobrym – tak. Ale do wielkości trochęmu brakowało. Trudno stwierdzić czego. Nie można było odmówić mu umiejętności,nie dało się zarzucić braku zaangażowania. Nie dla niego były jednak zwycięstwaw największych turniejach. Swój wielki moment jednak przeżył. Na igrzyskachw Atenach, ponad dwadzieścia lat temu. Do teraz pamięta się to w jego ojczyźnie.Dziś jest trenerem Huberta Hurkacz, ale jakim zawodnikiem był Nicolás Massú?“Mogę wygrać albo przegrać. Ale nie odpuszczę nigdy”. Nicolás Massú i dwaolimpijskie złotaArtykuł pierwotnie ukazał się na portalu Kierunektokio.pl – projekcie Weszłoprzed igrzyskami olimpijskimi w Tokio***NICOLÁS MASSÚ. BIOGRAFIA TENISISTYSPIS TREŚCI 1. Nicolás Massú. Biografia tenisisty 2. Koniec 3. Wojownik 4. Korzenie 5. Igrzyska 6. Podwójnie złotyKONIECŁzy. O tym najczęściej pisali dziennikarze. Nicolás Massú płakał. Płakał,bo musiał skończyć z tenisem. Wbrew swojej woli. Miał 33 lata, wierzył,że jeszcze stać go na sukcesy. Że organizm odpuści, kontuzje znikną i zdołapograć na niezłym poziomie. Nie udało się. Na koniec konferencji prasowejzawiesił złote medale na szyi, przytulił matkę i pożegnał się ze wszystkimi.ReklamaReklamaNigdy nie był tenisistą ze światowego topu. W dorobku ma sześć tytułówsinglowych i jeden deblowy. W turniejach wielkoszlemowych nie wyszedł pozaczwartą rundę. Najlepiej grał na mączce, jak to Chilijczyk, na innych kortachradził sobie raczej średnio. A jednak został bohaterem całej swej ojczyzny.I zapisał się w historii tenisa.Jeszcze nieco ponad rok przed pożegnalną konferencją prasową mówił, że wierzyw możliwość powrotu. Miał wtedy 32 lata. – Widziałem w telewizji, jak Tommy Haaswygrywa turniej w Halle i pokonuje Rogera Federera. Ten gość miał trzy operacje,przez dwa lata nie grał, stracił wszystkie rankingowe punkty. Ze swoją karierąmógłby siedzieć zadowolony w domu, ale chciał wrócić. To mnie motywuje. Sammógłbym teraz podróżować po Europie, albo siedzieć z dziewczyną w Miami,ale mogę to też robić, gdy będę mieć 35 lat. Dziś z całych sił próbuję powrócićdo gry. Chcę opuścić tenis przez frontowe drzwi, nie te z tyłu.Nie udało się.Choć nikt nie może mu zarzucić, że nie próbował. Doskwierał mu łokieć tenisisty,męczył się z mięśniami nóg, miał mnóstwo mniejszych urazów. Właściwie trudnobyło wtedy znaleźć miejsce na jego ciele, które nie byłoby w jakiś sposóbpokiereszowane. W 2006 roku wygrał ostatni zawodowy turniej. W 2007 po razostatni był w finale. Potem nie był w stanie wygrywać ze swoim ciałem,a co dopiero z rywalami. Przez kontuzje spadał w rankingu. W końcu zmuszony byłgrać w turniejach rangi Challenger czy Futures. Ale nie rezygnował. Zawsze byłznany jako wojownik, nie miał zamiaru kończyć inaczej.Marzył o igrzyskach w Londynie, czwartych w swej karierze. To marzenie teżpozostało niezrealizowane. Choć sprzyjali mu kibice. Chilijczycy, jak i innifani z Ameryki Południowej, zawsze dopingują żywiołowo, jakby to oni sami gralina korcie. Tak też było przy okazji jego pożegnalnego meczu. To było zwykłe,towarzyskie spotkanie, honorujące karierę Massú. Brali w nim udział m.in. DavidNalbandian, Rafa Nadal czy Novak Djoković.Reklama– Nic nie jadłem tamtego dnia, byłem bardzo, bardzo nerwowy. Przygotowanie sięna rywalizację, wejście na taki stadion to jedno. Nikt, kto odchodzina emeryturę, nie wie jednak, co się stanie. Wielu mówiło mi, jak to jest,ale trzeba to przeżyć i się tym nacieszyć. W głowie miałem miliony myśli. Trudnobyło się skoncentrować. Wynik meczu nie był ważny. Spoglądałem na trybuny,widziałem podekscytowaną mamę, tatę, przyjaciół… Moja kariera się skończyła.Prawie zacząłem płakać – wspominał.Wtedy jednak nie zapłakał. Płaczu nie powstrzymało za to Chile. Bo Massú byłostatnim z ich wielkich tenisistów. Była ich trójka: Marcelo Ríos, starszy,jedyny, który doszedł do pozycji lidera światowego rankingu, choć nigdynie wygrał turnieju wielkoszlemowego. Karierę skończył szybko, już w 2004 roku.Nieco później przyszli Fernando González, finalista Australian Open, niegdyśpiąty na świecie, i właśnie Massú. To oni stanowili o sile tamtejszego tenisa.González karierę skończył w 2011 roku. Nicolás, jego wielki przyjaciel, dwa latapóźniej.Każdy z nich jakoś odnalazł się po tenisie. Massú od razu dostał propozycjęobjęcia funkcji kapitana reprezentacji w Pucharze Davisa. Skorzystał. Poza tymzaczął opiekować się akademią, kształcić młode talenty. Sporo zawdziękamubądź co bądź Cristian Garín, była “17” rankingu ATP.Garínowi sporo jednak brakuje, by dorównać Massú, jeśli chodzi o statusw ojczyźnie. Do dziś, gdy Nicolás przechadza się po rodzimych ulicach,zaczepiają go fani. Do dziś rozdaje autografy. Do dziś jest uwielbiany.A z czego to uwielbienie wynika?WOJOWNIKJak napisaliśmy: zawsze słynął z walki. Na korcie nigdy nie odpuszczał. Naweteśli był demolowany przez rywala, nie zniechęcał się. Krzyknął raz, drugi,trzeci czy nawet setny, jeśli poprzednie 99 razy nic nie dało. Nie rezygnowałjednak. Kiedyś, zapytany, czy jego zdaniem mógł wyciągnąć ze swojej karierywięcej, odpowiedział:– Jako zawodnik zawsze dawałem z siebie sto procent. Taka jest moja osobowość.Dziś, gdy patrzę na swoją karierę widzę, że byłem numerem dziewięć na świecie.To najlepszy wynik, jaki mogłem osiągnąć. Nie patrzę wstecz, zastanawiając się,czemu coś zrobiłem, czy dlaczego nie dałem z siebie stu procent. Nie jestem takąosobą, bo zawsze dawałem z siebie wszystko. Robiłem, co mogłem. Skoro byłemdziewiąty, to znaczy, że nie mogłem być wyżej. Jasne, pewnie zmieniłbym kilkarzeczy, które zrobiłem, jak teraz o tym myślę, ale to przez to, że mam więcejdoświadczenia.Legendarny stał się finał turnieju w Buenos Aires. Jego pierwszy triumf w cykluATP. Grał z Argentyńczykiem Agustínem Callerim. Przegrał pierwszego seta,w drugim było już 1:5. W gemie 15:40, rywal miał więc dwie piłki meczowe.Nie wykorzystał ich, a Massú się napędził. Doprowadził do tie-breaka, wyrównał.A potem, już bez trudu, wygrał trzecią partię i cały turniej. – Myślę,że to moment, w którym ludzie zorientowali się, że nigdy nie oddam ani jednejpiłki. Wtedy zauważyli mojego ducha walki – mówił.Zresztą trudno oczekiwać innego podejścia po gościu, którego bohateremw dzieciństwie był Rocky Balboa, a ulubionym filmem, gdy już był dorosły –“Gladiator”. Przypomnijmy – uwaga, spoiler – że to film, w którym główny bohaterwygrywa finalny pojedynek za cenę własnej śmierci (i spokoju duchaoraz połączenia z zamordowaną rodziną, czego na szczęście Massú nigdynie przeżył). Ciekawie było też w kategorii „ulubiony sportowiec”. – Mike Tyson,gdy był młody. Był świetnym sportowcem. Najlepszym na świecie. Miał mnóstwopewności siebie. Myślę, że również Michael Jordan – mówił Massú.Nicolás tego ducha miał w sobie od zawsze. Nigdy nie lubił przegrywać. Nawetkłótni. Jeśli widział, że tak się dzieje, zaciskał pięści, rzucał coś w kierunkuoponenta i odchodził wściekły. Na korcie już jako junior imponował zaciekłością.13 maja 1995 roku ekipa Chile do lat 16 mierzyła się w Porto Alegre z miejscowąkadrą Brazylii. Fani próbowali wszystkiego, by wybić Nicolása z uderzenia. Tenjednak wygrał, kończąc mecz asem. Padł potem na kolana i uciszył publikę,przykładając palec do ust.– Chcieli nas zabić. Nie wiem, jak to przetrwaliśmy – mówił Nano Zuleta, trenerNico. – Wtedy zorientowałem się, że Nicolás jest wyjątkowy. Trzeba odwagi,by zrobić coś takiego. Zawsze był niesamowicie łaknący rywalizacji, nigdy sięnie poddawał. – Swoją drogą Zuleta też miał w sobie coś takiego. Obu zdarzyłosię ponoć zacząć rozmowę o jednym z meczów o ósmej wieczorem. Nie zgadzali sięw kilku kwestiach. Dyskutowali zaciekle, aż nagle zorientowali się… że właśniewzeszło słońce.– To moja osobowość. Jestem taki na korcie i poza nim. Próbuję to wykorzystać.Zawsze wiedziałem, że mój charakter, odwaga i zaciekłość działają na mojąkorzyść. Zawsze lubiłem czytać czy oglądać historie z ludźmi,którzy nie poddawali się aż do końca. Chciałem, by inni zawodnicy mnie takimwidzieli. Żeby wiedzieli, że mogą wygrać albo przegrać, ale nie odpuszczę nigdy.Czasem mówili, że muszą mnie uderzyć kijem w głowę, żeby skończyć mecz.To czyniło mnie jeszcze mocniejszym – mówił Massú.Przez tę zaciekłość zyskał sobie przydomek „Wampir”. Wysysał siłyz przeciwników, samemu jakby ich nie tracąc. Choć, oczywiście, walecznośćto za mało. Nie da się wygrywać spotkań tylko nią. Dodajmy więc, że Massútenisistą był świetnym. Szwankował co prawda nieco jego backhand, najsłabszeuderzenie w repertuarze (choć z czasem go poprawił), ale za to miał jedenz najlepszych forehandów w całym tenisowym tourze. Dobrze też serwowałi odnajdował się w grze na długie wymiany. Nic dziwnego, skoro lubił mączkę.Zresztą ta mączka – jak to zwykle bywa z tenisistami z tamtych regionów –towarzyszyła mu od początku kariery.KORZENIEDrzewo genealogiczne Nicolása Massú jest pokręcone. Jest Żydem, tak jak jegomatka, Sonia Fried. Jego ojciec, Manuel Massú, ma z kolei korzenie w Libaniei Palestynie. Dziadek, który również był Żydem, urodził się za to na Węgrzech.Okupację przeżył, chowając się w różnych miejscach i uciekając przed łapankami.Babcia nie miała tyle szczęścia – przeszła przez Auschwitz.To właśnie wspomniany dziadek zaprowadził małego Nico na kort tenisowy. Massúmiał wtedy pięć lat i dziadka podziwiał. Po latach mówił, że jego historiainspirowała go przy okazji meczów. – Skoro mój dziadek walczył o przetrwanie,dlaczego ja miałbym nie być w stanie walczyć na korcie? – pytał dziennikarzy.Dziadek też, widząc, że wnuk ma talent, zalecił mu, by ten przestał graćw piłkę, którą również bardzo lubił, i skupił się wyłącznie na tenisie.A gdy mało Nico go posłuchał, finansował jego rozwój. Największych sukcesówwnuka jednak nie doczekał. – Kiedy je odnosiłem, myślałem o tym, jak szczęśliwyby był. Zawsze był moim największym fanem – mówił Massú.Kiedy miał 12 lat trafił do akademii tenisowej w ojczyźnie. Tam poznał LeonardoZuletę. Potem rozwijał się też m.in. w akademii Nicka Bollettierego, jednejz najsłynniejszych takich na świecie. W niej w tajniki profesjonalnego tenisawprowadzał go m.in. Marcelo Ríos. Ucznia miał naprawdę dobrego – Nicolásw juniorskim tourze wygrał Orange Bowl, najbardziej prestiżowy turniej dlamłodych tenisistów. Był też numerem jeden w deblowym rankingu po tym, jakw jednym sezonie wygrał Wimbledon i US Open w grze podwójnej.CZYTAJ TEŻ: NAJLEPSZY TRENER W HISTORII TENISA. NICK BOLLETTIERI I JEGO AKADEMIA[https://weszlo.com/nick-bollettieri-tenis-trener-sylwetka/]Profesjonalistą został w 1997 roku, mając na karku 18 lat. Myślał sobie wtedy,że jeśli tenis ostatecznie nie wypali, pójdzie na uniwersytet w USA. Możekontynuując grę w uczelnianej ekipie. Nie musiał wcielać tego planu w życie.Kariera bowiem wypaliła. – Ile było w tym szczęścia, ile dyscypliny, a iletalentu? Wszystkiego po trochu. Trzeba mieć odwagę, dobre nastawienieni mentalność. Im więcej rzeczy ci sprzyja, tym większa szansa na dojściena szczyt. Dyscyplina też jest bardzo ważna – mówił.Inspirował się Borisem Beckerem i Thomasem Musterem. Potem, gdy sam już zaczynałodnosić sukcesy, nie miał idoli. Zapytany o wspomnienie pierwszych lat w tourze,wymieniał złamanie bariery najlepszej setki. W 1999 wygrał Challengerw Santiago, trzeci w tamtym sezonie. To poskutkowało awansem w rankingu. Potemdo tej listy dodawał też pierwszy tytuł, już wcześniej wspominany.To jednak tylko początki. Gdyby miał bowiem wybrać moment, który wybija sięponad wszystkie inne w jego karierze, byłoby oczywiste, na który wskaże.IGRZYSKAGra w reprezentacji zawsze była dla niego ważna. Za najbardziej bolesne porażkiuznaje te, których doznał w Pucharze Davisa. Igrzyska były więc szczególnymwydarzeniem. Tym bardziej że jazda na nie zawsze wiązała się z nadzieją zdobyciamedalu. A tych Chile wcale nie ma zbyt wiele. Ba, w 2000 roku – gdy NicolásMassú ruszał na olimpiadę po raz pierwszy – cały kraj nie miał ani jednegozłota. Mistrzostwo olimpijskie było marzeniem wszystkich Chilijczyków.W Sydney się nie udało. Nicolás niósł tam flagę na ceremonii otwarcia,ale sukcesu nie odniósł. Może dopadła go klątwa chorążego, może po prostunie był gotowy. W singlu zdołał wygrać tylko jedno spotkanie, druga runda byłajego pożegnaniem z australijskim turniejem. W deblu nie udało się nawet to –odpadł po pierwszym meczu. Przed igrzyskami w Pekinie, osiem lat później,zaczęły się już jego problemy zdrowotne. Pojechał do Chin wyłącznie dlatego,że dostał dziką kartę. Scenariusz był dokładnie taki jak w Sydney – druga rundasingla, pierwsza debla. Jak się okazało, były to jego ostatnie spotkaniana igrzyskach w ogóle.Ale były jeszcze jedne igrzyska – te pomiędzy, w Atenach.Massú miał wtedy naprawdę dobry okres. W sezonie 2002, jak już wiecie, zdobyłpierwszy tytuł ATP. W 2003 dołożył do tego dwa kolejne. Był też w kilkufinałach. Wspiął się wtedy do najlepszej „20” rankingu. Tuż przed igrzyskamiw Atenach znów triumfował – w Kitzbuehel. Teoretycznie więc mógł liczyćna niezły wynik. W praktyce pojawił się problem – austriacki turniej byłrozgrywany na mączce, którą Nicolás uwielbiał. Igrzyska za to na kortachtwardych.A z tymi Massú miał wówczas problemy. Choć w 2003 roku radził sobie na nichświetnie, to w 2004 kompletnie nie potrafił się odnaleźć. I pisząc „kompletnie”,dokładnie to mamy na myśli. Od Australian Open do turnieju w Atenach nie wygrałna nich ani jednego meczu. Próbował sił w ośmiu różnych imprezach i wyłącznieprzegrywał. – Kiedy przyjechałem do Aten, powiedziałem sobie, że jestem bliskonajlepszej “10” rankingu i że przybyłem powalczyć o medal. Brąz, srebroczy złoto – nieważne. Byle jakiś zdobyć. Kiedy w pierwszej rundzie pokonałemGugę [Gustavo Kuertena – przyp. red.], coś się ruszyło. Grałem dobrze, nawetbardzo dobrze. Zwiększyła się moja pewność siebie – mówił. A z Kuertenem wygrałw swoim stylu – po długim, wymagającym meczu, trwającym ponad dwie godziny.Na zyskanej pewności siebie pokonywał kolejnych rywali. W singlu i w deblu,gdzie występował wraz z Fernando Gonzálezem, swoim przyjacielem, który na startigrzysk zaliczył niezłą przygodę – zaginęły mu wszystkie rzeczy. W kilka dniudało się je jednak odnaleźć i Gonzalez mógł spokojnie grać. Tymczasemw drabince działy się cuda. Roger Federer, wielki faworyt, wyleciał z turniejuw starciu z Tomášem Berdychem, wówczas niezbyt znanym zawodnikiem z Czech.Feliciano López wyrzucił Marata Safina. Fernando González pokonał Andy’egoRoddicka, a Mardy Fish, późniejszy finalista, wyrzucił Juana Carlosa Ferrero.Scena była więc przygotowana na przybycie niespodziewanego mistrza. Trzeba byłotylko rozstrzygnąć, kto nim zostanie.PODWÓJNIE ZŁOTYW półfinałach znaleźli się obaj Chilijczycy. González musiał jednak uznaćwyższość Fisha, Massú za to wszedł do meczu o złoto. Jego marzenie i tak się jużspełniło – miał medal. Spełniło się zresztą podwójnie, bo dzień przed singlowymfinałem, grał o mistrzostwo olimpijskie w deblu razem z Gonzalezem. Po drodzeobaj pokonali zresztą m.in. braci Bryanów, już wtedy będących jednąz najlepszych par na świecie.Był tylko jeden problem. Tuż przed meczem debla González grał swój pojedyneko brąz. Wygrał go, mógł się cieszyć, ale spotkanie to trwało dobrze ponad trzygodziny. – Fernando odpoczywał przez godzinę. Gdy wyszliśmy na kort, nadal byłbardzo zmęczony. Graliśmy z Niemcami – Kieferem i Schuettlerem, naprawdę dobrymizawodnikami. Pozostało nam walczyć – mówił Massú. Chilijczycy wygrali pierwszegoseta. Dwa kolejne przegrali. González zdołał jednak nieco odbudować sięprzed czwartą partią, co dawało nadzieję.W niej doprowadzili do tie-breaka, ale tam wszystko poszło nie tak. Zrobiło się2:6, Niemcy mieli cztery piłki na wagę olimpijskiego złota. Massú jednakwalczył, a Gonzáalez też odpuszczać nie zamierzał. Obronili pierwszą. Potemdrugą. Trzecią. I wreszcie czwartą. Publika szalała, a Chilijczycy byli jakuskrzydleni. Wygrali seta, a potem i decydującą partię. Gdy ostatnia piłkaodegrana przez Niemców wyszła na aut, obaj rzucili się sobie w ramiona. Właśniezdobyli pierwsze olimpijskie złoto w historii swojego kraju.Gonzalez mógł już odpocząć. Massú wręcz przeciwnie. Czekał go jeszcze jedenmecz, który miał zapewnić mu doczesne miejsce w galerii sław tenisa. –Po wygranej w deblu wróciłem do wioski olimpijskiej o czwartej nad ranem. Nikogotam nie było. Chwyciłem pizzę i jadłem ją samemu. Finał singla byłnajważniejszym meczem w moim życiu. Spałem przed nim kilka godzin.Przez kontrolę antydopingową późno się położyłem. Następnego dnia byłemtak zmęczony, że nie mogłem się nawet ruszyć, ale wiedziałem, że muszę daćz siebie wszystko. Finał igrzysk nie zdarza się codziennie. Wiedziałem,że to moja szansa. Być może jedyna taka – mówił.Finał z Fishem nie był najpiękniejszym spotkaniem w historii igrzysk. Sporo byłow nim błędów (183 niewymuszone, 15 podwójnych), sporo nerwów, sporoniedokładności i sporo przełamań serwisu – tych ostatnich aż dwanaście.Faworytem był Amerykanin. To on był specjalistą od kortów twardych. Choć Massú –w przeciwieństwie do niego – był rozstawiony. No i miał za sobą tych głośnych,żywiołowych fanów, którzy liczyli na kolejny sukces.Znów potrzebnych było pięć setów. I znów to Massú był górą. Zdobył drugie złotoolimpijskie, a Mardy Fish schodził z kortu kompletnie załamany. Nie mógłuwierzyć w to, co się wydarzyło. – Nie rozumiem, jak ktoś może czuć się corazmniej zmęczony, w miarę trwania meczu – mówił o Nico. Bo faktycznie, Chilijczyknakręcał się z każdym kolejnym punktem. Biegał do każdej piłki, nie odpuszczałani na chwilę. Jak zawsze zresztą. Tyle że wtedy było to jeszcze bardziejimponujące. I przyniosło złoto.– To były dwa najlepsze tygodnie mojego życia. Niesamowicie jest wygrać dwapierwsze złote medale w historii mojego kraju. Do tego do dziś jestem jedynymtenisistą, który zdobył złoto w singlu i w deblu na jednych igrzyskach. Występna olimpiadzie to honor. Zawsze myślałem sobie, że chcę zapisać się w historiitenisa. I udało się. Wierzyłem w siebie, chciałem walczyć od pierwszejdo ostatniej piłki. Nie bałem się finału, byłem przygotowany psychicznie.Wygrałem już pierwszy medal dzień wcześniej. Gdybym przegrał, miałbym wymówkę.Zmęczenie meczem, mało snu. Ale mówiłem sobie, że to moja jedyna szansa.Przekułem presję w motywację – mówił Massú.Do dziś doskonale pamięta tamte dwa tygodnie i kolejne mecze. Pamięta teżzmęczenie. Pamięta, jak prosił Boga, by ten pozwolił mu wykorzystać piłkęmeczową, bo nie był pewien, czy będzie miał siły, by grać kolejne punkty.Pamięta też, jak… zapomniał zabrać medali. Do wioski olimpijskiej wrócił bowiemo piątej rano. O dziewiątej miał samolot do Nowego Jorku. Nie spał w ogóle,medale położył na poduszce obok, żeby nie zapomnieć ich zabrać. Rano sięspakował, pojechał na lotnisko i, tuż przed odprawą, zauważył, że oba krążkizostały w łóżku. Na szczęście na miejscu wciąż był Fernando González,który je zabrał i wręczył Massú na US Open.Przez napięty tenisowy kalendarz do Chile obaj trafili dopiero niespełna miesiącpo igrzyskach. Kiedy w końcu tam dotarli, powitanie było niesamowite. Prezydentprzyjął ich w pałacu. Zjedli z nim śniadanie, a potem wyszli na balkon.Normalnie przechadza się pod nim co najwyżej kilkanaście osób. Wtedy stały tamtysiące. Wszyscy witali swoich bohaterów.Nie było już żadnych wątpliwości – Nicolás Massú zapisał się (dosłownie) złotymizgłoskami zarówno w historii igrzysk olimpijskich, jak i swojej ojczyzny.SEBASTIAN WARZECHAFot. NewspixCZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE: * Sabalenka po raz trzeci? Finał Sinner – Alcaraz? Faworyci Australian Open [https://weszlo.com/2025/01/09/australian-open-faworyci-analiza-sabalenka-swiatek-alcaraz-djokovic/] * Nadzieje Świątek, ofensywa Hurkacza. Co wiemy o Polakach przed Australian Open? [https://weszlo.com/2025/01/09/australian-open-2025-iga-swiatek-hubert-hurkacz-magda-linette-analiza/] * Przyjaciele, rywale, a teraz trener i podopieczny. Murray i Djoković razem po sukcesy [https://weszlo.com/2024/12/28/djokovic-murray-wspolpraca-tenis/]

Share this: